Friday, 22 October 2010
Thursday, 14 October 2010
Warszawsko - filmowo...
Nie pisalam dosyc dlugo.
Moj aparat odmowil poluszenstwa (mam nadzieje, ze nie na zawsze) i troche mi z tym dziwnie. Przyzwyczailam sie do targania go zawsze i wszedzie... Robienia zdjec czestych, mimo ze nie zawsze dobrych.
Ale nic to.
Spedzam teraz bardzo mily ponadtygodniowy urlop w Warszawie. Czas dziele miedzy spotkania rodzinne, kawe z bardziej lub mniej bliskimi znajomymi, spacery po zakatkach dawno nie odwiedzanych i... kino:).
W ramach Warszawskiego Festiwalu Filmowego obejrzalam pare dni temu film pt. "Nyman in Progress". Bylo warto. Chociazby tylko by posluchac muzyki filmowej (znanej z poczawszy od super slawnego "Fortepianu" przez - z nieznanego mi powodu niedocenionej zupelnie - "Gattaci", do produkcji z lat 80tych, ktorych nie widzialam, jeszcze!). Tak wiec muzyki filmowej na pewno, ale nie bedacej tlem do filmow, bynajmniej! raczej narzucajacej sie widzowi, nie dajacej sie ignorowac, wmuszajacej niejako bogactwo i roznorodnosc dzwiekow. Ale ja taka wlasnie lubie:).
Potem dowiedzialam sie, ze Michael Nyman ma polskie korzenie (dziadkowie jego pochodzili z okolic Czestochowy! kto by pomyslal;). I ze tez wszedzie nosi ze soba aparat (oczywiscie docelowo z o wiele wiekszym pozytkiem niz ja;))). A swoje zdjecia/filmy przeksztalcil w impresje ilustrowane ta niespokojna, nieraz dodekafoniczna muzyka wlasnie. Efekt bardzo, bardzo ciekawy:).
Poniewaz wpis jest juz dzis zdecydowanie przydlugi, daruje sobie juz wersje in English;/. Zamiast tego, zapowiedz filmu:).
Moj aparat odmowil poluszenstwa (mam nadzieje, ze nie na zawsze) i troche mi z tym dziwnie. Przyzwyczailam sie do targania go zawsze i wszedzie... Robienia zdjec czestych, mimo ze nie zawsze dobrych.
Ale nic to.
Spedzam teraz bardzo mily ponadtygodniowy urlop w Warszawie. Czas dziele miedzy spotkania rodzinne, kawe z bardziej lub mniej bliskimi znajomymi, spacery po zakatkach dawno nie odwiedzanych i... kino:).
W ramach Warszawskiego Festiwalu Filmowego obejrzalam pare dni temu film pt. "Nyman in Progress". Bylo warto. Chociazby tylko by posluchac muzyki filmowej (znanej z poczawszy od super slawnego "Fortepianu" przez - z nieznanego mi powodu niedocenionej zupelnie - "Gattaci", do produkcji z lat 80tych, ktorych nie widzialam, jeszcze!). Tak wiec muzyki filmowej na pewno, ale nie bedacej tlem do filmow, bynajmniej! raczej narzucajacej sie widzowi, nie dajacej sie ignorowac, wmuszajacej niejako bogactwo i roznorodnosc dzwiekow. Ale ja taka wlasnie lubie:).
Potem dowiedzialam sie, ze Michael Nyman ma polskie korzenie (dziadkowie jego pochodzili z okolic Czestochowy! kto by pomyslal;). I ze tez wszedzie nosi ze soba aparat (oczywiscie docelowo z o wiele wiekszym pozytkiem niz ja;))). A swoje zdjecia/filmy przeksztalcil w impresje ilustrowane ta niespokojna, nieraz dodekafoniczna muzyka wlasnie. Efekt bardzo, bardzo ciekawy:).
Poniewaz wpis jest juz dzis zdecydowanie przydlugi, daruje sobie juz wersje in English;/. Zamiast tego, zapowiedz filmu:).
Subscribe to:
Posts (Atom)