Thursday, 27 January 2011

Spacer po Londynie...



Mialam dzis do zalatwienia pare spraw w Londynie, po mniej przyjemnych obowiazkach nadeszla czesc na przyjemnosci: co czwartek organizowany jest kiermasz antykow Spitalfields (w okolicach Liverpool Street). Choc znaczylo to przepychanie sie pociagiem przez pol Londynu, nie moglam przepuscic takiej okazji!
Kiermasz sam w sobie nieduzy, ale jak to fajnie pobyc, poszperac wsrod staroci, klamotow przeroznych, bizuterii, ksiazek, zdjec (szczegolnie dlugo zatrzymywalam sie przy stoiskach z tymi ostatnimi... zawsze nachodzi mnie wtedy z lekka nostalgiczny nastroj, nasuwaja sie na mysl rozne pytania, np. kim byli ci ludzie, ten pan, jaki mial charakter, czy byl naprawde zabawny czy tylko w tamtej chwili, na tym zdjeciu?...).
Dawno nie bylam w takim miejscu. Spedzilam tam ponad dwie godziny i nawet nie zauwazylam kiedy;). Na ostatniej fotce pokazuje czesc moich dzisiejszych lupow:)).

***

I had to run some errands in London today, after the not so nice part of the day finally came time for a reward;): every Thursday there is an antiques market organized in Spitalfields (near the Liverpool Street). I could not miss such occasion, although it meant pushing through half of London via tube!
The market was not so big, nevertheless it was such pleasure to be among the antiques, old things, jewelery, books, photos (I spent most time in the stalls with the old pictures... always makes me feel a bit nostalgic and wonder, who were those people, this man on the picture, was he always funny or just then and there?...).
It has been a long time since I went to the market like that. I think I spent over two hours there and did not notice when the time passed;). On the last photo I am boasting part of my loots from today:)).

Wednesday, 19 January 2011

Troszke inspiracyjnie...



Maly ludzik, ktory od kilku miesiecy mieszka w moim brzuchu ostatnio coraz mocniej daje o sobie znac;)). Szczegolnie pozna noca (ciekawe, ze okresy aktywnosci ma podobne do moich! jesli tak zostanie biedny bedzie moj maz, ktory jest rannym ptaszkiem;)).
A ja... coraz bardziej przyzwyczajam sie, ze w domu bedzie ktos nowy, wyczekuje pojawienia sie tej malej istotki... Powoli mysle, jak przystosujemy sie na to przybycie, jakie zmiany zajda w naszym zyciu, rowniez i zmiany praktyczne, wnetrznosciowe w domu.
Zbieram inspiracje, oto niektore z nich.
Do grudniowego numeru tego magazynu (japonski "Come Home", moje zrodlo inspiracji od kilku juz lat) dolaczony byl maly kalendarz, zachwycily mnie uchwycone dzieciece chwilki, juz wisi u nas na scianie;)).

***

The little person, who has been living in my tummy for a few months now is getting more and more active recently;)). Especially late at night (it is funny, how the baby is awake whenever I am, if it stays like this, my poor husband will be the only early bird in the house;)).
As for me... I am getting used to the thought that there will be someone new with us, I am waiting for him/her to arrive... And thinking what changes will happen in our life, also in our surroundings, practical changes finally, in our house.
I am looking for inspirations, here are some of them.
With last month's issue of "Come Home" (Japanese magazine, which I have been reading for a few years now) there was a gift - small calendar. I fell in love instantly with the photos of children caught in a moment, and hung the calendar on our wall;)).

Thursday, 6 January 2011

Dzisiaj



Ogrzewanie w domku roznie dzis dziala, wiec na rozgrzewke pije litrami herbate (moze stad wzielo sie przywiazanie Anglikow do herbaty? zartuje;))

Za oknem deszcz, szaro, wiec na poprawe nastroju - obrazek, w cieplych, slonecznych kolorach. Ogolnie jestem srednio z niego zadowolona, ale tak naprawde bardziej liczy sie dla mnie proces niz rezultat, uwielbiam te momenty "tworzenia" (chociaz zbyt szumnie to brzmi), dobierania farb, uwaznego prowadzenia pedzla... Pelne skupienie:).

Dzis wiec bylo tak, a jutro? Jutro wizyta u pani poloznej, juz sie tym stresuje, chociaz teoretycznie nie ma czym.... W kazdym razie trzymanie kciukow wskazane;).

***

Our heating is not working as it should be today, so to warm myself up I am drinking lots of tea (is that why the British like their tea so much? just kidding;).

Outside it is gray, of course, and raining, so to improve my mood I painted a picture - in those warm, sunny colours I need so much. I am not so satisfied with it in general, but actually the process itself is more important for me than the result. I like these moments of total concentration, choosing the paints, taking control of the careful brush strokes... I love it:).

So that was today. And tomorrow? Tomorrow I have an appointment with a midwife. Already stressed out about it, although theoretically there is no reason to be... Please keep your fingers crossed for me:).

Wednesday, 5 January 2011

Pierwszy tydzien stycznia



Ze wciaz trwa widac jak sie troche rozejrze.

Niebo pokazuje kolejne odcienie szarosci...

Na ulicach wiecej niz zwykle osob probuje uprawiac jogging.
W supermarketach sporo kobiet kreci sie przy stoisku warzywno-owocowym .
W radiu i TV programy sa o tym samym...

Jesli o mnie chodzi, co roku wpisuje swoje postanowienia noworoczne na pierwszej stronie nowego, swiezutkiego kalendarza na dany rok.

W tym roku kalendarzyk zamowiony na internecie jeszcze nie doszedl. Natomiast kiedy probowalam usiasc z kartka papieru i dlugopisem i spisac, co w tym roku mam zrobic/zaplanowac/osiagnac, podly nastroj pokrzyzowal mi plany...

Te dwie wymowki uznalam za wystarczajace i w tym roku postanowien nie bedzie (tak szczerze, nie mam tez najmniejszego zamiaru zagladac do zeszlorocznego kalendarza na pierwsza strone;).
Moze wlasnie wyjdzie mi to na dobre:).


***

It is the first week of January.
You can tell if you look around.

In the sky there are yet new shades of gray.

There are more people on the streets taking up jogging.
More women shopping in the supermarket fruit&veg aisle.
On the TV and radio everybody is talking about the same...

As for me, well, I usually write my NY's resolutions on the very first page of the new, fresh calendar.

This year my calendar I ordered on the internet is still in the post. When I tried to sit down and write my resolutions on a piece of papar my foul mood did not let me.

So, these two excuses are enough for me, there will be no New Year's resolutions this year (to be honest I can't even be bothered to look at the very first page of last year's calendar ;).
Maybe it is for the best:).

Sunday, 2 January 2011